Kiedyś słyszałem, jak jeden z księży tłumaczył dzieciom, co się dzieje, kiedy Duch Święty w nas działa. Wziął balon, pokazał go dzieciom i zapytał: co to jest? Balon – padła odpowiedź. Kiedy zaczął go napełniać powietrzem, ten po chwili przybrał kształt wiewiórki. Pokazał drugi balon i znowu zapytał: co to może być? Wszyscy jednym chórem opowiedzieli, że to wiewiórka. On tylko się uśmiechnął i zaczął pompować. Po chwili, ku uciesze wszystkich, ukazał się balonowy niedźwiedź.
Im więcej Ducha Świętego przyjmujemy i prosimy o Niego, tym bardziej jesteśmy sobą. To On sprawia, że jesteśmy tymi, kim naprawdę jesteśmy. Cały czas przypomina nam, że nie jesteśmy jak sflaczały balon, ale jesteśmy kimś więcej… kogo inni i my sami nie możemy ujrzeć.
Dzisiaj w pierwszym czytaniu widzimy, jak apostołowie napełnieni Duchem Świętym wychodzą i zaczynają mówić obcymi językami, tak, że wszyscy ich rozumieją. Często ci, którzy idą ewangelizować są skierowani przez Ducha do ludzi, których w innych okolicznościach omijaliby szerokim łukiem, bo ich światopogląd i zainteresowania dzieli kosmiczna przestrzeń. Kierowani Duchem Świętym mówią tak, że tamci wszystko rozumieją.
Często doświadczam w konfesjonale sytuacji, gdy w zetknięciu z tym, co słyszę, czuję się bardzo mały, brakuje mi słów... pozostaje stękanie do Ducha Świętego, żeby przyszedł i pomógł. I rzeczywiście przychodzi. Zaczyna mówić to, co na pewno nie jest moje i nie pochodzi ode mnie.
Duch Święty działa z niesamowitą mocą. Każdy, kto Go przyjmuje i pozwala Mu działać, idzie i głosi… nie tylko słowami, ale przede wszystkim życiem. Nie trzeba wielkich rzeczy. Czasami wystarczy zwykły uśmiech.